Ogarnęła mnie panika, narzuciłam płaszcz, chwyciłam kluczyki i wybiegłam za drzwi.
Troy leżał nieruchomo na zimnym chodniku przed swoim budynkiem.
Sięgnęłam po telefon, drżącymi rękami dzwoniąc pod numer 911 —
WALNIĘCIE.
Telefon wypadł mi z ręki i roztrzaskał się o ziemię.
Wtedy ją zobaczyłem.
Alicja. Jego kochanka.
„On mnie potrzebuje” – warknęła, dźgając mnie palcem w pierś. „Nie ciebie. Nigdy więcej”.
Uniosłam telefon, pokazując jej ostrzeżenie na jaskrawoczerwonym ekranie. „Patrz! On jest w niebezpieczeństwie! Musimy…”
Odtrąciła moją dłoń. „Gówno mnie obchodzą twoje głupie alerty! Wsiadaj do samochodu i odjeżdżaj”.

Ignorując ją, zerwałem telefon z ziemi, pobiegłem do samochodu i zatrzasnąłem drzwi. Ale zamiast odjechać, zrobiłem jedyną rzecz, która miała znaczenie.
Następnego dnia, gdy moje dzieci i ja weszliśmy do szpitala, targały nami różne emocje – ulga, złość, dezorientacja.
Troja ledwo przeżyła.
Kiedy weszliśmy do jego szpitalnej sali, jego oczy rozszerzyły się z szoku. Spojrzał ze mnie na nasze dzieci i w tym momencie jego wyraz twarzy zmienił się z zaskoczenia w coś cięższego. Wina. Żal.
Jego głos był ledwie głośniejszy od szeptu. „Uratowałeś mi życie”.